Autor: Geries Othman
W roku świętego Pawła wielu pielgrzymów odwiedza Tars, Antiochię i Efez, znajdując tam kamienie świadczące o dawnej obecności chrześcijaństwa na tych ziemiach. Obecna chrześcijańska społeczność jest skutecznie marginalizowana przez laickie państwo i muzułmańskie otoczenie. Jednak istnieje małe nasienie, w którym można rozpoznać i na nowo odkryć owoce misji św. Pawła, jedność i chrześcijańską miłość.
Zaczynając od czerwca 2008 Turcja obserwuje ciągły napływ wiernych z różnych krajów świata: z Włoch, Niemiec Francji i Hiszpanii, również z Ameryki Łacińskiej, Korei i nawet Japonii. Wielu pielgrzymów chce iść „śladami św. Pawła”, Apostoła, którego dwutysięczną rocznicę urodzenia obchodzimy w bieżącym roku. Zwiedzają miejsca, gdzie się urodził, żył, walczył i cierpiał za nowo powstałe wspólnoty chrześcijańskie. Nawet dzień nie mija, by kolejna grupa pielgrzymów nie przybyła do Tarsu, Antiochii lub Efezu. Ale nazbyt często oczy pielgrzymów znajdują tylko kamienie w cieniu licznych minaretów, które pozostawiają w nich przekonanie, że w Turcji nie ma już chrześcijan, że jest to kraj wyłącznie muzułmański.
W listopadzie 1939 roku Angelo Roncalli, późniejszy papież Jan XXIII, był delegatem apostolskim w Istambule. W swojej pracy „Podróż duszy” napisał: „Niewiele zostało tutaj, w Turcji, po królestwie Pana Jezusa Chrystusa. Tylko pamiątki i nasionka”. Nic nie zmieniło się w ciągu ostatnich 70 lat – pielgrzymi widzą tylko kamienie świadczące o dawnej chwale, i nic więcej. Kościoły są przerobione na meczety, muzea, magazyny, szkoły lub biblioteki.
Kościół zmuszony do milczenia
Przerażenie nasze jest tym większe, jeśli uświadomimy sobie, że jeszcze 100 lat temu na terenie dzisiejszej Turcji mieszkała najliczniejsza wspólnota chrześcijańska Bliskiego Wschodu. Dziś jest ona najmniejsza. Z liczby ok. 2 mln na początku XX wieku, obecnie pozostało zaledwie 150 tys. Większość jest skoncentrowana w dużych miastach: Istambule, Smyrnie i Mersinie, a pozostali są rozproszeni w małych grupach po Anatolii. Prawie połowa chrześcijan w Turcji to członkowie Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego, następnie około 30-tysięczną grupę stanowią katolicy (w większości obrzędu łacińskiego, ale również ormiańskiego, syryjskiego i chaldejskiego). Kolejne miejsce zajmuje grupa protestantów (ok. 20 tys.) różnych wyznań, następnie Kościół Syryjsko-Prawosławny (ok. 10 tys., tj. 10% tego, co było w regionie Tur Abdin 100 lat temu). Społeczność grecko-prawosławna skupiona wokół patriarchy Bartłomieja I została zredukowana do ok. 5 tys. członków. Wśród 70 mln mieszkańców Turcji chrześcijanie stanowią bardzo mały odsetek, prawie niezauważalny, poniżej 1%. To Kościół naprawdę mniejszy od najmniejszego ziarenka.
Zniknięcie Kościoła w Turcji szło w parze ze zniknięciem wielu instytucji społecznych, prowadzonych przez chrześcijan (szpitale, hospicja, szkoły itp.), ze względu zarówno na ciągły brak personelu do pracy, jak i na ciężkie ekonomiczne warunki stwarzane przez państwo. W Turcji istnieje wiele przeszkód dla normalnego życia społeczności chrześcijańskich, mimo że ten kraj uważa się za sekularny. Przede wszystkim chrześcijanie nie mogą uzyskać legalnego statusu społecznego, mają ograniczone prawa własności, w sprawy fundacji chrześcijańskich ciągle ktoś się wtrąca, kształcenie duchowieństwa jest praktycznie niemożliwe, dodatkowo chrześcijanie podlegają ciągłej inwigilacji policyjnej. Tureckie prawodawstwo bardzo utrudnia życie Kościoła. Dotychczas nie istnieje jego oficjalny statut, który umożliwiałby uznanie legislacyjne tej grupy, a co za tym idzie, zabieranie głosu w sprawach społecznych. Co do wolności religijnej, nawet zakładając, że prawdą jest przyjęcie przez Turcję w grudniu 2003 roku dyrektywy zezwalającej na oficjalną zmianę religii (czyli przejście z islamu na chrześcijaństwo), to i tak fakty pokazują, że presja społeczna i mass-mediów jest znacznie silniejsza od dyrektyw.
Wystarczy powiedzieć o Ankarze. Stolica państwa sekularnego powinna być twierdzą sekularyzmu, tymczasem 250 rodzin chrześcijańskich mieszkających tutaj wśród 6 mln muzułmanów boi się nadawać swoim dzieciom imiona chrześcijańskie, by nie narażać ich na wyśmiewanie się ze strony kolegów w szkole, a potem na dyskryminację w pracy. Muszą ukrywać swoją wiarę nawet na własnym podwórku, nie wywieszają na ścianach w domu chrześcijańskich obrazów i nie eksponują chrześcijańskich symboli, które mogłyby zakłócić pokojowe współżycie z sąsiadami. Ci ludzie muszą cierpieć za każdym razem, kiedy udają się na cmentarz i widzą, że groby ich bliskich są po raz kolejny zbezczeszczone, krzyże połamane, nagrobki zniszczone. Czują na sobie wzroki przebranych policjantów, którzy szpiegują przy wejściu do kościołów, do których chcą wejść tylko po to, by zapalić świeczkę. To są społeczności chrześcijańskie zmuszone do milczenia, jak to napisał otwarcie kardynał Roncalli: „Niewielka mniejszość, która żyje na powierzchni ogromnego świata, z jakim mamy jedynie powierzchowny kontakt”. Kościół, który cierpi, walczy o przetrwanie, jest pogrążony w strachu.
Wzrost jedności
W Turcji życie nie jest łatwe dla tych, którzy nazywają siebie chrześcijanami. I właśnie do nich Konferencja Episkopatu Turcji (KET) z okazji 2000. rocznicy św. Pawła skierowała list pasterski w celu ponownego przebudzenia samoświadomości, zbudowania w nich odwagi i zachęcenia do otwarcia się. Luigi Padovese, biskup Anatolii i przewodniczący KET, wyraża swoją nadzieję: „Oczekuję, że wierni mieszkający w Turcji, czytając pisma św. Pawła, będą w stanie odbudować i pokochać swoją chrześcijańską tożsamość. Listy Pawła pokazują ogromny wysiłek, jakiego podejmował się ten święty w celu głoszenia posłannictwa Chrystusa w najtrudniej dostępnych regionach Turcji. Myśląc o niebezpieczeństwach i o niesamowitej sile ducha, który ożywiał apostolat Pawła w jego podróżach z regionu do regionu, każdy będzie pod wrażeniem i zacznie ulegać prawdziwej wewnętrznej przemianie. Moim największym pragnieniem jest, by zobaczyć w pielgrzymach i w miejscowych chrześcijanach tę samoświadomość, która dotyczy nie tylko geograficznej lub kulturowej przynależności, ale przede wszystkim misji, oddania, gotowości do stawiania czoła trudnościom. Taka świadomość prowadzi do chrześcijańskiej dojrzałości i mocy”.
Ale jak można nie poczuć się odizolowanym, porzuconym i zwyciężonym w świecie, który niesprawiedliwie traktuje ciebie jako coś obcego, ohydnego, jako ciężar lub nawet zagrożenie?
Szczęśliwy jest ten, kto może polegać na swojej wspólnocie, znaleźć otwarty kościół, do którego może pójść i doświadczyć poczucia przynależności, które pomaga trwać i iść do przodu. Właśnie dlatego pasterze Kościoła tak bardzo zabiegają o jedność. Znowu, w liście pasterskim KET czytamy: „Jesteśmy przede wszystkim chrześcijanami, a dopiero potem katolikami, prawosławnymi, członkami Kościołów ormiańskiego, syryjskiego, chaldejskiego lub protestanckiego. Nie wolno nam dopuścić, by różnice między nami prowadziły do braku zaufania i burzyły jedność wiary. Nie możemy pozwolić, by ci, którzy nie są chrześcijanami, nie poznali Chrystusa z powodu naszych podziałów”.
I właśnie do tej jedności dążą chrześcijanie Turcji. W miastach Antiochia, Mersin, Smyrna, Trabzon, Istanbul, lub Ankara malutkie grupy wiernych gromadzą się w niedzielę w jedynym nieraz kościele – prawosławnym, ormiańskim, katolickim lub chaldejskim. Śpiewają, modlą się, łączą się w Eucharystii, z której czerpią moc trwania w chrześcijaństwie, a po zakończeniu Eucharystii razem piją herbatę, rozmawiają, dzielą się swoją wiarą i problemami. Są małym nasionkiem przeznaczonym do wzrostu.
A kiedy zbliża się Boże Narodzenie, bez żadnego sygnału z zewnątrz zaczynają dekorować kościół, budować szopki, przygotowywać jasełki, ubogacają Pasterkę śpiewem chóralnym, organizują przyjęcie dla najbiedniejszych po trudnym poście adwentowym, przestrzeganym według tradycji prawosławnych. To jest dialog pracy, codzienne braterstwo składające się z prostych gestów. Te gesty mogą wydawać się nawet zbyt proste lub wręcz banalne, ale właśnie one pomagają wierzyć i zachowywać nadzieję wbrew wszelkiej beznadziei…
źródło: Ankawa